Zbliża się koniec czerwca, a tym samym wkrótce minie 3 miesiące mojego pobytu w Papui Nowej Gwinei. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy w parafii Kainantu w prowincji Eastern Hihglands mogłem poznać w dużej mierze język melanesian pidgin oraz przypatrywać się życiu mieszkańców. Usłyszałem także wiele historii o różnych problemach ludzkich i o roli Kościoła katolickiego, który pomaga mieszkańcom Papui na różne sposoby.
Pierwsi misjonarze katoliccy dopłynęli do wybrzeża Papui Nowej Gwinei 13 sierpnia 1896 roku. Byli to misjonarze ze Zgromadzenia Słowa Bożego – Werbiści. W ten oto sposób dali oni początek misjom katolickim w tym kraju. Kilkadziesiąt lat później ewangelizacja zaczęła się w górskich partiach tego kraju. Musimy pamiętać, że wiara katolicka nie ma długiej historii w Papui Nowej Gwinei. Nie możemy się zatem dziwić pewnym sytuacjom.
Przed dwoma miesiącami po przylocie do Goroka moim oczom ukazało się małe i zaniedbane miasteczko, w którym na ulicach można spotkać wiele biednych osób, bezczynnie siedzących przy drodze, żujących buai – jedną z popularnych używek świata zaraz po kawie i tytoniu. Ubrania tych osób były w wielu przypadkach pobrudzone, niektóre podarte. Wokół dorosłych kręciło się wiele brudnych i głodnych dzieci. Od razu zrozumiałem, że Papua jest krajem o wiele biedniejszym i mniej nierozwiniętym w porównaniu do Ekwadoru, nie mówiąc już o Polsce. Wydało mi się to dziwne, skoro do dyspozycji jest tyle ziemi, której nikt nie dogląda ani nie uprawia. W Ekwadorze na każdym skrawku ziemi coś rosło bądź pasło się bydło lub świnie.
Jak się okazuje, powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Dzisiaj wspomnę tylko o jednym zjawisku, które w języku pidgin nosi nazwę „papagraun”.
Papagraun, czyli ziemia należy do plemienia, bądź należała do plemienia wiele lat temu. W związku z tym plemiona walczą o terytorium, jeśli jest ono zagrożone bądź ktoś próbuję na nim coś zrobić. Nie można zatem wejść na ziemię innego plemienia bez pozwolenia albo bez opłaty. A jeśli już się na nią wejdzie, należy opłacić abonament, który czasami przechodzi ludzkie wyobrażenia. To też z tego powodu w Papui prawie nie istnieje turystyka. Jeśli już jakiś turysta zamierza zapuścić się do jakiejś wioski, wcześniej musi uzyskać pozwolenie, zapłacić oraz musi mieć przewodnika. Zrozumiałem to namacalnie pewnego dnia, kiedy poszedłem na spacer za miasteczko Kainantu. Skończyło się tym, że byłem ścigany przez kilku Papuasów, którym najwyraźniej nie spodobała się moja obecność na „nie mojej ziemi”.
Z pojęciem papagraun spotkałem się w Papui niedawno w kontekście elektryczności. Niedaleko Kainantu w miejscowości Yonki istnieje elektrownia wodna, która zaopatruje w energię większość miasteczek regionu górskiego tego kraju. Przy tej okazji warto wspomnieć, że ok. 70 % mieszkańców Papui nie ma prądu. Rytm dnia wyznacza wschód i zachód słońca. Niektóre plebanie na parafiach wioskowych mają zamontowane panele solarne, o ile są takie możliwości.
Przez kilka dni w Kainantu, a i pewnie w wielu innych miasteczkach, nie było prądu. Okazało się, że w jednej z wiosek ścięto słup energetyczny. Mieszkańcy domagali się pieniędzy – w końcu ta ziemia przed kilkudziesięciu laty należała do przodków. Nieważne, że elektrownia miała akty własności, stosowne pozwolenia na budowę. Musiano zapłacić za to, że słup stoi na ziemi plemienia, a dodatkowo zapłacić za to, żeby na drugi dzień tego słupa nikt ściął. Po 3 dniach prąd wrócił. Musimy pamiętać jednak, że linie energetyczne wiszą na wielu słupach. Żartując, można powiedzieć: „nie znacie dnia ani godziny”, kiedy ktoś zetnie słup w innym miejscu.
Podobne historie w kontekście „papagraun” słyszałem i w innych przypadkach. Wyobraźmy sobie, że jedziemy główną drogą Papui i nagle stracimy powietrze w oponie. Wysiadamy z samochodu i zaczynamy zakładać koło zapasowe. W tej samej chwili powinno się pojawić kilka osób, które będą żądać pieniędzy, bo na przykład 100 lat temu ziemia, na której znajduje się droga, należała do ich przodków. Jeśli nie chcemy zostać obrabowani albo i gorzej, nie chcemy utracić samochodu, musimy uiścić opłatę.
„Papagraun” jest czymś podstawowym w Papui. Gdyby tak nie było, nie mielibyśmy do czynienia z tyloma walkami plemiennymi, w których giną ludzie oraz palone są domy. W samym Kainantu w ciągu ostatnich tygodni w walkach, o którym wspominałem we wcześniejszym wpisie, zginęło już ponad 200 osób, nie wspominając strat materialnych. 25 VI 2021 w centrum miasta Kainantu odbędzie się próba zawarcia pokoju między zwaśnionymi plemionami. Próba nie oznacza jednak, że taki pokój nastanie. Samo miasteczko zarządziło w tym dniu zamknięcie wszystkich sklepów i urzędów, gdyby zamiast pokoju rozpoczęła się kolejna walka.
W przyszłości postaram się opisać temat tzw. kompensacji w Papui Nowej Gwinei, z powodu której tak trudno o pokój.
Misjonarz katolicki stoi zatem przed wyzwaniem, aby odpowiednio formować ludzi, a przede wszystkim pokazywać własnym życiem, że Jezus zakazuje zabijać, kraść i kocha każdego bez względu na plemię bądź własność.
Po 2 miesiącach pobytu w miasteczku Kainantu na wschodzie prowincji Eastern Highlands, od 4 lipca 2021 będę zdobywał nowe doświadczenia i uczył się kultury Papui Nowej Gwinei w parafii Namta, która jest położona w zachodniej części prowincji. Trasę z Kainantu do Namta możemy pokonać autem w 4h. Parafia ta jest położona w papuaskiej dżungli, a proboszczem jest tam ksiądz papuaski. Oprócz głównego kościoła w Namta, parafia zawiera w sobie wioski do których trzeba dochodzić pieszo. Mam tam pozostać 2 miesiące.
Polecam się modlitwie. Ks. Łukasz Hołub