Mija już miesiąc od mojego przylotu do Papui Nowej Gwinei.  Jak wiadomo z poprzedniego wpisu od 15 kwietnia przebywałem na obowiązkowej kwarantannie w stolicy Papui w Port Moresby. Czas ten minął dość szybko. W końcu przyszedł wyczekiwany 29 kwiecień, a więc moment wyjścia na wolność. Aby jednak można było opuścić miejsce kwarantanny oraz aby odinstalować aplikację kontrolującą wgraną na lotnisku w dniu przylotu, należało otrzymać certyfikat z Ministerstwa Zdrowia. Taki jednak nie przychodził. Misjonarze powiedzieli mi, że były w tej kwestii nawet kilkudniowe opóźnienia.

Na szczęście w Port Moresby w dzielnicy Bomana rektorem seminarium dla całej Papui jest ks. Jacek Tandej, pochodzący z Handzlówki, i to on przysłał mi e-mail do osoby, która mogła mi wystawić taki certyfikat niemalże natychmiast. Tak się stało i w czwartkowe popołudnie 29 kwietnia mogłem opuścić miejsce kwarantanny. 30 kwietnia ks. Jacek zabrał mnie na przejażdżkę, aby pokazać jak wygląda stolica oraz seminarium.

1 maja mogłem w końcu wylecieć z Port Moresby do Diecezji, w której mam pełnić posługę misyjną. Po godzinie lotu samolot wylądował w górzystej części Papui w mieście Goroka w prowincji Eastern Highlands. W samolocie spotkałem ks. Tomasza, Argentyńczyka z pochodzenia, który mieszka w Goroka i zajmuje się drukarnią katolicką. Drukarnia dystrybuuje materiały liturgiczne i duszpasterskie na całą Papuę. Jako, że wcześniej byłem kilka lat w Ekwadorze, mogliśmy sobie porozmawiać po hiszpańsku. Ks. Tomasz nie pracuje na żadnej parafii. Podlega on bezpośrednio pod Konferencję Episkopatu Papui.

Na lotnisku czekał na mnie ks. Itzo, werbista, Indonezyjczyk. On to zabrał mnie do administratora apostolskiego Diecezji Goroka, ks. Paula Liwun SVD, werbisty, również Indonezyjczyka z pochodzenia.

Diecezja Goroka obecnie nie ma biskupa. Poprzedni biskup, bp Dariusz Kałuża, został przeniesiony przez Papieża Franciszka do Diecezji Bougenville, która obejmuje kilka wysp na Pacyfiku. Biskupa Dariusza spotkałem przed odlotem do Goroka w Port Moresby. Mówił, że kiedy mnie zapraszał do Papui to jeszcze nie wiedział, że będzie przenoszony. W Diecezji Bougenville również brakuje księży, a tym samym powiedział, że jeśli w przyszłości po paru latach pracy w górach będę chciał się przenieść na wyspy, to również mogę tam przyjechać.

W Goroka przez kilka dni zamieszkałem w ośrodku duszpasterskim Kefamo. Tutaj również znajduje się dom biskupa. Ks. Paul zdecydował, że pierwsze doświadczenia pracy duszpasterskiej w Papui będę zdobywał w parafii Kainantu. Tam też mam się uczyć języka tok pisin. Proboszczem w tej parafii jest ks. Shaibin, zakonnik, Hindus z pochodzenia.

Parafia Kainantu jest w odległości ok. 80 km od Goroki. Z księdzem Shaibinem pokonaliśmy tą trasę w ok. 2h. Droga nie jest zbyt dobrej jakości na tym odcinku. W drodze ks. Shaibin dzielił się spostrzeżeniami dotyczącymi pracy w Papui Nowej Gwinei oraz pokazywał miejsca na drodze, gdzie zdarzają się napady. Złodzieje, tzw. rascals, potrafią zablokować drogę kamieniami bądź wyjść przed maskę samochodu z bronią w ręku. Ponoć w takich sytuacjach nie ma co się bronić, tylko należy opuścić samochód i pozwolić, aby bandyci zabrali drogocenne rzeczy. Z reguły nie ukradną samochodu, bo po pierwsze nie mieliby co z nim zrobić, a po drugie przecież za miesiąc kierowca będzie znowu przejeżdżał tą trasą i będzie można go okraść. Tak jak to było w Ekwadorze, tak wygląda to w Papui i trzeba się trzymać mądrej zasady, aby nie przywiązywać się do rzeczy materialnych, które można w jednej chwili stracić.

Kainantu jest miasteczkiem, w którym mieszka ok. 13 tysięcy osób. Z całej populacji jedynie 2 % to katolicy. Reszta to różne wyznania chrześcijańskie oraz sekty. Tylko w okolicy naszego kościoła i plebani naliczyłem 15 innych kościołów. Oprócz tego ks. Shaibin ma dwie wioski dojazdowe oraz Msze Święte w kilku szkołach. Jako, że Papua jest krajem chrześcijańskim, w każdą sobotę uczniowie mają w swojej szkole  uczestniczyć w Mszy z księdzem bądź pastorem swojego wyznania. W ostatnią sobotę byliśmy w jednej z takiej szkół, przyszło ok. 40 katolików. W tym samym czasie w kilku innych miejscach inne wyznania miały swoje modlitwy. Póki co Msze Święte odprawiam w języku angielskim, mówię w języku angielskim, a jednocześnie próbuję powoli przechodzić na język tok pisin.

Obecnie Kainantu naznaczone jest walkami plemiennymi. Na jednym z targów w połowie kwietnia 2 kobiety z różnych plemion pokłóciły się o miejscówkę i tak wybuchła wojna plemienna. Wystarczy przejść 2 km od plebanii, aby dotrzeć do pola walk. Tam można ujrzeć ponad 200 spalonych domów. Do tej pory zginęło ok. 40 osób. Poszedłem tam pewnego popołudnia, aby zobaczyć skutki wojny. Kiedy pochwaliłem się tym faktem kolejnego dnia parafianom po Mszy Świętej, ci zamarli. Byli zdziwieni, że nic mi się nie stało. To chyba nauka, aby tam nie chodzić. Same walki nie skończą się póki nie będą wyrównane straty. Jeśli po jednej stronie zginęło 20 osób, bo drugiej też musi tyle zginąć. Jeśli w jednej wiosce spalili 200 domów, w drugiej też będą musieli tyle spalić. Jest to tak zwane prawo kompensacji. Warto zauważyć przy tym, że chrześcijaństwo w górach nie ma zbyt długiej historii swojego istnienia.

W Kainantu mam pozostać od 2 do 3 miesięcy. Potem mogę pójść prawdopodobnie jeszcze na inną parafię, aby poznać inne realia. Ostatecznie potem zostanę mianowany proboszczem.

Polecam się modlitwie i zapraszam do wspierania dzieła misyjnego Archidiecezji Przemyskiej.