W ostatnim tygodniu w Koge w Papui-Nowej Gwinei mieliśmy gości. Były to osoby zrzeszone w klubie Backpackers w Krakowie, który organizuje wyprawy, trampingi oraz podróże po całym świecie. Kilka miesięcy temu napisał do mnie e-mail Marcin, szef tego klubu, i zapytał, czy nie przyjąłbym na jedną noc pewnej grupy, która przyjedzie wspinać się na kilka gór. Oczywiście się zgodziłem.

Papuaskie plebanie są bardzo skromne, ale zawsze otwarte dla wszystkich. Tak samo było w Ekwadorze, kiedy mieszkałem w Valladolid. Przez wioskę przebiegała trasa rowerowa z Argentyny do Kolumbii i niemalże każdego tygodnia miałem kogoś na nocleg. Potem nawet w Internecie na forach podróżniczych krążyły plotki, że ksiądz w Valladolid jest gościnny. Myślę, że poznałem wtedy około 100 osób różnych narodowości. W sumie to żaden niezwykły sposób postępowania. Papież Franciszek już dawno temu mówił, że być uczniami Jezusa oznacza żyć nie tak, jak w oblężonej twierdzy, ale jak w mieście na górze, otwartym, gościnnym i solidarnym. To znaczy nie przyjmować postawy zamknięcia, lecz oferować Ewangelię, głosząc swoim życiem to, że podążanie za Jezusem czyni nas  wolnymi i radosnymi. Jeśli ksiądz zamyka się na plebanii i stroni od parafian, to pewnie powinno być to znakiem zapytania dla jego posługiwania.

Na przyjazd gości z Polski moi parafianie przebrali się w tradycyjne stroje, były także mowy powitalne. Następnie zabrałem przybyszów do pobliskiego wodospadu w dżungli. Wieczorem przy kolacji opowiedziałem im kilka historii, jakie mnie spotkały w Papui. Kolejnego dnia pojechaliśmy do jednej z moich wiosek w górach, a około południa turyści pojechali do Goroka na lotnisko, skąd mieli samolot do stolicy, a potem do Polski. Wydawać by się mogło, że Koge było takim krótkim nic nieznaczącym przystankiem w ich podróży. Potem okazało się, że niezupełnie. Ale o tym to niech oni sami powiedzą (cytaty z mediów społecznościowych):

  1. Relacja Ani: „Za to bez wielkich słów i przechwałek wita nas Łukasz Hołub. Ksiądz, który z dala od watykańskiego złota, w ciszy (czy raczej odgłosach dżungli) żyje z lokalsami. Stawiając nieraz swoje życie na szali. Choć nie nawraca na siłę, nie ocenia, nie neguje lokalnej kultury i zwyczajów. Wspiera, uczy, pomaga w nieznanych im wcześniej wyzwaniach współczesności, pokazuje, że słowo ma znaczenie, a ludzkie życie wartość. Dawno nikt nie zrobił na mnie takiego wrażenia i nie pokazał, co to znaczy mieć nomen omen misję w życiu. Ale i namieszał w głowie, bo z całą moją niechęcią do kościoła, wizyta w kraju, w którym zabójstwa są codziennością, czy gdzie wciąż praktykowane są takie rytuały jak palenie sangumy (wiedźmy), zrozumiałam, jaki to luksus żyć na kontynencie, gdzie nawet ateiści praktykują piąte przykazanie” (Facebook).
  1. Relacja Joanny: „miało być po kolei, miało być o górach, wulkanach, ale dziś Papua wybuchła kolorami, emocjami, a ja nie mogę zasnąć z nadmiaru wrażeń… z dość surowych górskich krajobrazów, z miast zatłoczonych, śmierdzących spalinami i ściekającymi czerwonymi plwocinami betelu, trafiliśmy do dżungli i wioski Koge. Wita nas cała społeczność, są plemienne stroje, tańce, przemowy a my czujemy się dziwnie i niezręcznie, jak delegacja dziwadeł zza mórz i oceanów. Koge to jedna z wiosek pod opieką Łukasza. Dlaczego takich księży i ludzi spotyka się w samym środku dziczy? Nie nawraca ich, nie zmienia, nie ocenia… żyje z nimi, próbuje pokazać im, co może dać edukacja, praca, szacunek do sąsiada, dane komuś słowo czy dobry uczynek. Przemierza dżunglę, pokazując, że nie chodzi o bezsensowne dawanie, a o pokazanie sensowności działań. Szanują go i nas, jako jego rodzinę z Polski, choć potrafią oszukać, okraść czy grozić pobiciem. Pracują na rzecz społeczności, ale często plemienne tradycje, racja klanu czy po prostu pijaństwo potrafią wziąć górę nad wypracowanymi więziami… póki co doświadczamy emocji, które zostaną na zawsze… dzieci prowadzą nas nad wodospad w dżungli, śmiejąc się z naszych nieporadnych kroków na śliskich kamieniach, kobiety przytulają się, przygotowując tony przepysznego jedzenia i śmiejąc się, gdy klepiemy się po pełnych brzuchach. Mężczyźni obserwują nas z sympatią i lekką rezerwą, choć wolą pograć w karty lub pooglądać mecz rugby… i to wszystko w środku rajskiej dżungli… w środku Papui… nic dotąd nie zrobiło na mnie większego wrażenia… nic nie namieszało mi tak w głowie… pozwalam się prowadzić przez dzikie, zielone odmęty trzymana za rękę a wokół mnie biegają roześmiane dzieci, zdziwione moim zdziwieniem… raj… z którego możesz być wygnana, pobita lub zabita, za bycie kobietą, za nieoddanie gazety czy niezapłacenie za przejazd okoliczną drogą… ale póki co… raj” (Instagram).

Tymczasem w Papui-Nowej Gwinei rozpoczynają się krótkie ferie. Dzieci nie będą chodzić do szkoły przez 2 tygodnie. Jestem także po rozmowie z moim biskupem w Papui. Zdecydowaliśmy, że odnowię wizę i pozwolenie na pracę na kolejne 3 lata. W międzyczasie może uda mi się na chwilę przylecieć do Polski (za rok bądź za 2 lata). Prawdopodobnie od stycznia przejdę na inną parafię, według zasady: nowa wiza, nowa parafia, nowe doświadczenie.  Obecnie w Diecezji mamy 5 parafii bez księdza.

W ostatnim wpisie wspominałem także o budowie plebanii w Koge. Ona się odbędzie, ale biskup Paul dał jeden warunek – Papuasi powinni najpierw odbudować most, a wydaje się, że to zbyt szybko nie nastąpi. Tak więc na razie nie muszę myśleć o budowaniu. Z powodu rozwalonego mostu od prawie 2 lat muszę parkować auto we wsi i do domu docieram przez kładkę (schodzi około 20 minut pieszo).

Dziękuję za okazywane mi wsparcie. Jest ono nieocenioną wartością. Bez tego nie mógłbym być na misjach w Papui-Nowej Gwinei.

Wspomóc misje w Papui można przekazując darowiznę na konto:
Fundacji Pro Spe: 74 1140 1225 0000 2343 2600 1001
tytuł przelewu: Papua Nowa Gwinea
lub za pomocą szybkich płatności pod galerią zdjęć.