W Papui-Nowej Gwinei życie misyjne toczy się bez większych zmian. W lipcu, jak w poprzednich miesiącach, odwiedzałem moje wioski, katechizowałem oraz udzielałem sakramenty. Warto jednak przy tej okazji wspomnieć o pewnym wydarzeniu, jakie mi się przytrafiło w jednej z moich wiosek dojazdowych.

W pierwszych dniach lipca udałem się według planu do Emai. Jest to wioska, która znajduje się w sąsiedztwie Koge, gdzie na co dzień mieszkam. Kaplica znajduje się na dość stromej górce, z której roztacza się piękny widok na papuaskie krajobrazy. Nie można tam dojechać samochodem, a więc przy okazji marszu można wzmocnić swoją kondycję. Tam przed Eucharystią podeszła do mnie pewna staruszka, która poprosiła, abym poszedł i odwiedził jej chorego syna. Pomyślałem, że pewnie chodzi o spowiedź, namaszczenie chorych oraz komunię. W związku z tym udałem się tam jeszcze przed liturgią.

Podczas wędrówki zacząłem się zastanawiać, dlaczego idziemy w głąb dżungli. W końcu Papuasi raczej lubią mieszkać blisko siebie i bliżej głównych ścieżek. Po kilkudziesięciu minutach moim oczom ukazała się mała papuaska chata. Wraz ze staruszką wszedłem do środka, a tam na zbitym z bambusowego drewna łóżku leżał przykryty kocami młody chłopak. Po spowiedzi staruszka zdjęła z chorego koc. Wtedy moim oczom ukazały się gnijące już nogi. Okazało się, że kilka lat wcześniej młody mężczyzna wpadł do ogniska i nikt go nie zabrał do szpitala. Dodatkowo z czasem wioska odwróciła się od chłopaka. Został on wygnany na obrzeża i dlatego mieszkał na uboczu. Wspomniana staruszka przynosiła mu jedzenie. W rany wdało się zakażenie.

Powiedziałem im, że nie możemy tak tego zostawić i po wspólnej Mszy w wiosce Emai wraz z katolikami zorganizujemy pomoc. Kiedy jednak wróciliśmy do kaplicy katolicy zwyzywali biedną staruszkę, a mi powiedzieli, że chłopak jest przeklęty przez diabła i nie wolno mu pomagać. Dodatkowo wieśniacy uważali, że gnijące nogi mają moc zarazić całą wioskę.

Po wspólnej modlitwie zaproponowałem staruszce, że wbrew woli społeczności pojedziemy razem do miejscowego ośrodka zdrowia w Koge i ściągniemy karetkę. Była ona już jednak zastraszona i nie chciała jechać. Mimo, że widziałem nieprzychylność Emai do tego tematu, po powrocie do Koge sam powiadomiłem ośrodek zdrowia oraz wezwałem karetkę. Pojechaliśmy tam wspólnie i zabraliśmy chłopaka do Koge, a następnie do szpitala w Kundiawa. Można sobie tylko wyobrazić jak mocny zapach gnijących nóg ciągnął się za papuaską karetką, która jest jedynie kiepskiej jakości rozklekotanym autem. Oczywiście przyjazd karetki i lekarza kosztuje. Wysłanie chorego do szpitala do Kundiawa i zrobienie badań również kosztuje. Opłaciłem to z własnej kieszeni, przy czym zaznaczyłem, że w przyszłości rodzina sama musi znaleźć pieniądze, aby kontynuować leczenie.

Z tego co wiem, chłopak jest dalej w szpitalu w Kundiawa. Po raz kolejny przekonuję się, że obecność misjonarza to nie tylko ewangelizacja, ale to również walka o ludzi potrzebujących pomocy. Przy tej okazji można się narazić Papuasom, ale przecież więcej zdziałamy przez czyn, niż tylko przez słowo.

Na koniec tego wpisu chciałbym również wspomnieć o moich krótkich feriach. Jako że w tym roku nie wybieram się do Polski mój papuaski biskup kazał mi gdzieś pojechać na 2 tygodnie. Powtarzam – kazał, a nie pozwolił, bo nawet go o to nie prosiłem, a inicjatywa wyszła od niego. Powiedział mi, że zbyt długie przebywanie w dżungli wśród plemion i ich sposobu bycia nie jest zdrowie dla białego misjonarza i dobrze by było pojechać do większej cywilizacji. W związku z tym udałem się do Australii. Oprócz zobaczenia wielu ciekawych miejsc, poznałem także wielu polskich księży, którzy wcześniej byli misjonarzami w Papui-Nowej Gwinei. Dzięki temu miałem tam nocleg i wyżywienie za darmo. Księża ci pracują w różnych miejscach, począwszy od wielkich miast jak Brisbane i Sydney, aż po tereny bardziej misyjne, jak to jest na północy kraju w Cairns. Na koniec wizyty nowi znajomi powiedzieli mi, że za kilka lat, jeśli zakończę pracę misyjną w Papui-Nowej Gwinei, a nie będę chciał wracać do Polski, ci chętnie pomogą mi w znalezieniu zajęcia duszpasterskiego w Australii. Myślę, że można to w przyszłości rozważyć, ale tymczasem w najbliższych tygodniach mój papuaski biskup będzie prosił papuaski rząd o przedłużenie mi wizy i pozwolenia na pracę na Rajskiej Wyspie na kolejne 3 lata. Aktualna moja 3-letnia wiza kończy swoją ważność końcem listopada.

Po powrocie do Papui-Nowej Gwinei wróciłem do moich zajęć misyjnych. W sierpniu i we wrześniu będą one bardziej urozmaicone, a to przez fakt peregrynacji figury Matki Bożej. Od zeszłego roku parafie naszej Diecezji odwiedza Maryja, a od 14 sierpnia do 19 września będzie pielgrzymować po mojej parafii. Będzie to okazja to religijnej odnowy moich parafian, okazja do lepszego przygotowania się do przyjęcia sakramentów oraz do jeszcze mocniejszego zbudowania więzi między wioskami oraz plemionami. Mam nadzieję, że peregrynacja pomoże w przezwyciężeniu konfliktów plemiennych, ukróci wiarę w czary, zachęci ludzi na nawrócenia i stania się autentycznych świadkiem Chrystusa.

Dziękuję za zainteresowanie misjami w Papui-Nowej Gwinei oraz polecam się modlitwie na kolejne tygodnie.